Ludzie odpowiedzialni za Stan Wojenny i jego okrucieństwa przez 25 lat żyli spokojnie i wygodnie. Dopiero po ćwierćwieczu coś dotknęło ich tak, że zmusiło ich do wyjścia na ulicę. Nie czekały tam na nich karabiny, polewaczki ani gaz łzawiący; nawet natura nie wzięła odwetu, witając rozjuszonych darmozjadów młdym chłodem, którego nie sposób porównac z mrozem TAMTEJ zimy.
Tymczasem ludzie, którzy pierwszą Solidarność tworzyli, ludzie z zakładów pracy, z lokalnych struktur, którzy nigdy nie byli gwiazdami, których nazwisk nie powtarzały zachodnie mass-media, żyli gdzieś po kątach, w nędzy, za groszowe emerytury, popełniali samobójstwa. Tłum, który był siłą i postawą pierwszej Solidarności milczał, biedniał i tyrał, pojony i karmiony niesprawiedliwością.
Naród, który potrafił wstrząsnąć władzą czerwonych w chwili, gdy za nimi stała uzbrojona po zęby potęga Sowietów, dwadzieścia pięć lat niósł ich na plecach, pokornie żując wędzidło... gdy władza już straciła całą swoją siłę.
W tej przemianie jest klucz do polskiej polityki.